Jadę sobie dziś jadę a tu nagle z Rasowego Pitbula zrobił się niemrawy pituś. Znaczy tak. Ja mu gaz a ten przy 2000 obrotów włączył sprężarkę ale już przy ok. 2300 ją wyłączył. Przede mną serpentynka pnie się aż miło a Pitol dyszy i sapie i ledwie się nią pod górę drapie. Zwolniłem i znów po gazie a ten znów sapie. Ani znanego odgłosu sprężarki ani wspomnienia nawet Pitbulowej mocy. Ledwie się wdrapał na trójce a chwilami dwójce pod górkę którą normalnie brał czwórką z palcem w ludzkiej rurze wydechowej. Myślę padło turbo. Stanąłem na boku, wyłączyłem silnik i zastanawiam się, odpalać czy wzywać pomocy. A co tam raz się żyje -odpaliłem. Lekki gaz i u -uu słyszę sprężarkę ale jakoś dziwnie. Depnąłem po gazie słyszę że pracuje jakby coraz wyraźniej. Nagle jak pit pierda puścił to klękajcie narody. Chmura gradowa to przy tym nic. Widać coś mu na żołądku siadło bo po tym pierdzie jest znów jak Młody Bóg.
A tak poważnie czy to początki końca sprężarki czy tak po prostu bywa? Może paliwo kiepskie? W dalszej trasie wszystko było ok a nawet miałem wrażenie jakby się coś przetkało i silnik zyskał na mocy.
Użytkownik Albert1972 edytował ten post 28 listopada 2015 - 16:33