Noc na wezbranym morzu przebiegła w miarę spokojne , troszkę bujało oczywiście pokłon Neptunowi kilka razy został zrobiony, ale było to już tak późno, że obiad w większości został już strawiony, chociaż nie wiem czy to dobrze, bo żółcią niespecjalnie robi się to przyjemnie
Cztery godziny wachty urozmaicamy sobie wybijając Zawiszowym dzwonem szklanki.
Wachtę kończymy o 20:00 z lekkim opóźnieniem, bo wachta czwarta nie wiedziała że ma nas zmienić

Do godziny 04:00 mamy czas na sen.
Tuż przed czwartą, meldujemy się na pokładzie i przejmujemy na kolejne cztery godzinki władanie Zawiszą. Morze nadal buja i nic się nie zmieniło, żołądek nadal od czasu do czasu próbuje zobaczyć co się dzieje za burtą. Pokład jachtu robi się oblodzony i każde przejście zaczyna być kłopotliwe, sprawy nie ułatwia wiejący silny wiatr.
Schodzimy z pokładu do kubryka o 08:00 na śniadanie, ale ja nie miałem siły na jedzenie więc szybko wdrapałem się do swojej koi, aby wśliznąć się do śpiworka, zagrzać się i szybko zasnąć. Taki miałem plan.
Planów i marzeń o śnie, szybko wybił mi z głowy bosman, który zaraz po śniadaniu uprzejmie, ale stanowczo "zaprosił" starszych wacht do kabiny nawigacyjnej żeby przydzielić nowe zadania do wykonania. Rad nie rad, wyśliznąłem się z cieplutkiego śpiwora i zameldowałem u bosmana chęć otrzymania zadania do wykonania.
Na szczęście było to proste zadane, więc szybko zorganizowałem potrzebne narzędzia, szczotki ryżowe, płyn domestos i po wyznaczeniu załodze rejonów mogłem spokojnie nadzorować wykonanie prac.
W międzyczasie bosman zawołał mnie do swojej kajuty, bo chciał mi pokazać wyjątkowe rurki
Zchodząc do jego kajuty, okazało się że te rurki miały od spodu denka i całe były ze szkła, z boku małe ucho, miały pojemność 50ml i zatankowane były już do pełna. ;P
No po maluchu, i za chwilę na druga nogę, bo przecież jacht dalej się bujał.
Po chwili ryjka obtarłem, bo bosman szkło schował, i lekko skaleczony powędrowałem sprawdzić czy wszystkie prace były zakończone.
Załoga była dzielna i szybka, wszystko posprzątane więc można było wreszcie sprawdzić, czy mój ciepły śpiwór nadal jest ciepły.
Po obiedzie który udało mi się już zjeść, otrzymałem dwie informacje. Pierwsza, że jesteśmy już za wyspą i przesmykiem płyniemy do Kalmaru (przestało bujać) i druga, że Marek i jego syn schodzą w Kalmarze z Zawiasa i wracają do domu promem z Karlskrony.
Ich decyzja, więc mówimy trudno, z dziewięcio osobowej wachty, zostanie nas tylko siedem osób, ale damy radę, bo kto nie da rady jak nie my ;P
Pomału zbliżamy się do Kalmaru, zrzucamy żagle i przepływamy najpierw przez mały pak lodowy, właściwie w formie lodowej kaszy, a potem pomału wbijamy się w coraz gęściejszy lód. Mijamy zamek w Kalmarze, widzimy główki portu i ....... Zawias staje.
Za chwilkę zaczyna się cofać i pomału skręcać, Kapitan wydaje komendę żeby stawiać sztafoka (rodzaj żagla) na pokładzie cisza, ludzie nie wierzą w to co widzą. Kolejna komenda, a właściwie krzyk Kapitana: Stawiać sztafoka!!!
Nie dociera do nas to co się dzieje, jeszcze tli się nadzieja że , może po postawieniu żagla rozpędem przebijemy się przez lód.
Zawias odwraca się rufą w kierunku Kalmaru ......, zawracamy ...... 24 godziny na morzu, widzimy port i nie możemy do niego wpłynąć.
Po chwili milknie 71 letni silnik Zawiasa, później dowiadujemy się, że grudy lodu dostały się do układu chłodzenia najpierw agregatu prądotwórczego podnosząc niebezpiecznie temp ( szybko przełączono na agregat zapasowy), a następnie blokując układ chłodzenia silnika.
Płyniemy pomału na żaglach, do Helu.
W tym miejscu kończę, bo chcę tu wkleić zdjęcia tego paku lodowego.
cdn.