Kajka, zdjęcia robione przez Piotra są rewelacyjne.
Ale wracam do opisu naszej wyprawy (tych których zanudzam, to przepraszam, ale możecie tego nie czytać

)
Po tym jak zawróciliśmy, trzeba było szybko zapomnieć o Kalmarze i na godz 20:00 stawić się na kolejną 4-ro godz wachtę. Nasz dzielny Marek wytrwał z nami przez dwie godziny i jak tylko wypłynęliśmy na otwarte, nieźle rozkołysane morze, pomału wycofał się do ciepłego i suchego kubryku.
W pewnym momencie przepływaliśmy tor wodny i na kursie kolizyjnym pojawiły się dwa duże statki handlowe. Z niepokojem obserwowaliśmy co zrobią, bo niby my jako jednostka żaglowa mieliśmy pierwszeństwo, ale nigdy nie wiadomo kto stoi za sterem tych statków.
Oba statki zwolniły przepuszczając nas , więc spokojnie, majestatycznie bujając się we wszystkie możliwe strony ( dziób to w górę to w dół i raz przechył na prawą, a za chwile na lewą burtę) popłynęliśmy w stronę naszego wybrzeża.
Nadeszła godz. 00:00 więc czas na sen.
Rano udało nam się jeszcze przed 08:00 zjeść trochę śniadania i szybko poszliśmy na kolejną 4-ro godz. wachtę zmienić zmarzniętych kolegów. Po śniadaniu cała załoga odkuwała lód z jachtu, my w tym momencie byliśmy na stanowiskach więc ta przyjemność wówczas nas ominęła. Jednak jak skończyliśmy wachtę, to zanim udaliśmy się do kubryku odpocząć, poszliśmy odkuwać nasze liny.
Ja z Patrycją wdrapałem się najpierw na forbak ( dziób jachtu) odkuwając go, a następnie znajdujące się tam nasze zamarznięte 3cm warstwą lodu liny. Po uwolnieniu lin, przesunęliśmy się na zalodzony bukszpryt uwalniając go z równie grubej warstwy lodu.
Potem mieliśmy już luz, bo następna wachta, tym razem trapowa to od 00:00-04:00 w porcie na Helu.
Ale o tym co działo się na Helu, kto nas opuścił, gdzie byliśmy, co piliśmy i co działo się w kubryku, już w następnym odcinku naszej wyprawy.